Chewsuretia – bezdroża i gruzińskie szaleństwo 4×4

“Z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach”. Bynajmniej nie w naszym przypadku. Na zdjęciach wychodzimy słabo, nie mamy żadnych wspólnych zdjęć, za to mamy ten komfort, że możemy razem podróżować bez zabijania się nawzajem. Wyjazd do Gruzji, dla odmiany, był wyjazdem rodzinnym. Ekipa była mocna: ja, rodzice, Dominika z chłopakiem oraz Aśka z Rafałem. Zazwyczaj nasze wyjazdy ograniczają się do weekendowych wypadów, tym razem udało się zagospodarować wyjazd na 9 dni do Gruzji. IMG_20180719_114317_HDR-1.jpg

Mając niewiele czasu, mając pewne ograniczenia odnośnie kilkudniowych trekkingów postanowiliśmy wynająć samochód. Zasada była prosta, wóz musi pomieścić 7 osób. Do wyboru były minivany oraz duży samochód 4×4. Z pomocą przyszedł nam Zura Paghava z Tbilisi (4x4carrental.pl). Polecam tego Pana. Zaproponował nam potężnego Nissana Patrola z napędem 4×4. Do Nissana spokojnie wchodziło 7 osób (a czasem i 9). Cena za 8 dni to około 1500 GEL (około 2000 PLN), co w przeliczeniu na osobę stanowiło całkiem dobrą ofertę. Zura to wesoły, gruziński wariat. Załatwi Wam wszystko na co tylko macie ochotę. Kontakt mailowy był fantastyczny, samochód był taki na jaki się umawialiśmy. Jeśli szukacie solidnego partnera, polecam. IMG_20180718_152049_HDR-1.jpg

Przed wyjazdem słyszałem wiele złych opinii o jeździe samochodem w Gruzji. Brak asfaltu, niebezpieczne kręte drogi, pijani kierowcy i kierowcy marszrutek wyprzedzający na górskich zakrętach i spychający nas z drogi. Nie do końca wyglądało to tak jak ludzie opisywali. Nasz Patrol był prawdziwym czołgiem. Gdy tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że dostarczy wiele frajdy (oczywiście patrząc z perspektywy kierowcy). Potężny silnik, wysoki prześwit, napęd na cztery koła oraz terenowe zawieszenie sprawiło, iż bezdroża nie były straszne. Brak asfaltu niestraszny. Samochód płynął po dziurach. Prawdziwy król szosy. Nie mieliśmy problemów z wyprzedzającymi nas kierowcami. Dzięki takiej maszynie to my musieliśmy wyprzedzać innych kierowców. Gruzińscy kierowcy nie szanują zbytnio swoich samochodów, mimo to klasyczne zawieszenia średnio nadają się na górskie drog. Kiedy większość kierowców jechała 30 km/h uważając żeby nie urwać kół, my mogliśmy jechać dwa razy szybciej, pozostawiając za nami tumany kurzy. Brzmi to jak dobra zabawa ? Tak. Zabawa jest świetna, ale raczej z perspektywy osób siedzących w pierwszym rzędzie. Siedząc w bagażniku (zaszczytne miejsce Dominiki i Dawida) nie jest już tak kolorowo. Telepajki jak na rollercoasterze w połączeniu z chorobą lokomocyjną dają wybuchową mieszankę. Mimo wszystko nadal uważam, iż tego typu samochód to doskonała metoda poruszania się po tym pięknym kraju. IMG_20180720_161717_HDR-2.jpegIMG_20180720_164622_HDR.jpg

Naszą wycieczkę zaczęliśmy w Tbilisi i od razu udaliśmy się do Stepancmindy skrytej u podnóża Kazbegi. Sam przejazd Gruzińską Drogą Wojenną dostarcza niemałych emocji. Wysokość oraz otaczające góry, gwarantują niezapomniane widoki. W Stepancmindzie spędziliśmy 2 noce. Jest to miejsca bardzo popularne, w internecie można znaleźć dziesiątki relacji związanych z tym miejscem, dlatego ja nie będzie się zbytnio rozpisywał na ten temat (może przy okazji innego wpisu). W kontekście tego wpisu, najważniejszy jest fakt, iż Stepancminda była naszym punktem startowym do Shatili, do którego udaliśmy się w następnej kolejności. IMG_20180719_132746_HDR-01-2.jpegIMG_20180718_142952_HDR-1.jpg

Shatili to mała kaukaska wioska położona w regionie Chewsuretia. W początkowym planie było odwiedzenie Swanetii, Tuszetii albo właśnie Chewsuretii. Z racji ogromnych odległości i braku czasu nie moglibyśmy zdecydować się na wszystkie trzy. Wybór padł na ostatni z wymienionych regionów. Chewsuretia jest najmniej popularnym wśród wspomnianych kierunków. Jest to niewielki górski region graniczący bezpośrednio z Czeczenią. Można powiedzieć, iż jest to prawdziwy koniec świata. Zimą, kiedy drogi dojazdowe są nieprzejezdne, w regionie pozostaje około 50 mieszkańców. Obecnie jest to region bardzo bezpieczny. Mieszkańcy są mniej wylewni niż w pozostałych regionach Gruzji. Nikt tu nie kradnie a ludzie są bardzo pomocni. W tym regionie nadal obowiązuje górski kodeks honorowy. IMG_20180722_113431_HDR-01.jpegIMG_20180720_170114_HDR-01.jpeg

Dojazd do Chewsuretii nie należy do najłatwiejszych i zdecydowanie wymaga napędu 4×4. Shatili – stolica Chewsuretii znajduje się jakieś się od Stepancmindy jakieś 30-40 km w prostej linii. O ile na piechotę można przedostać się przez góry, tak samochodem trzeba zrobić niemałe koło. Samochodem to jakieś 190 km i 5 godzin jazdy. Pierwsza połowa trasy przebiegała bardzo spokojnie. Powrót Drogą Wojenną, która w porównaniu do tego co nas później czekało, wydawała się wręcz autostradą. Cała zabawa zaczęła się jakieś 80 km od celu. Ostatnie 80 km jechaliśmy ponad 3 godziny (co i tak było całkiem dobrym wynikiem). Abstrahując od braku asfaltu i wyboistej drogi, sama trasa dostarcza niezapomnianych przeżyć. Najwyższy punkt trasy, przełęcz Datwis Dżwari, znajduje się na wysokości około 2700 m.n.p.m. Nie sposób się nie zatrzymać w tym miejscu. Pokonując kolejne zakręty, wspinając się coraz wyżej, człowiek ma świadomość, że znajduje się na końcu świata. Z drugiej strony, ma się świadomość, że w przypadku opadów deszczu lub śniegu, trasa może stać się bardzo przypałowa. Jak wcześniej wspomniałem, samochód 4×4 jest tutaj konieczny. Myślę, że gdyby nie nasz czołg to trasę pokonywalibyśmy co najmniej o 1-2 godziny dłużej. Sam dojazd do tego skrawka ziemi na końcu świata był dla mnie chyba największą atrakcją wycieczki. Poza samymi widokami, na trasie co chwilę napotykamy na stada krów wylegujących się leniwie na środku drogi (nie wiem czemu, ale bardzo upodobało sobie mosty). Czasem żeby je ominąć, trzeba było wychodzić z samochodu i je przeganiać. Poza krowami na trasie można było spotkać sporo ołtarzyków ku czci kierowców, którzy na tej trasie zginęli. Nierzadko przy tych ołtarzykach ustawione były kubki i czacza. Wszystko po to żeby przejeżdżający kierowcy mogli się napić za tych, którym się to nie udało. Na trasie ruch jest raczej niewielki, ale nawet jak kogoś spotkacie to gruzińscy kierowcy uprzejmie zjeżdżają na bok. Mimo drogi szerokości jednego samochodu, mimo zakrętów i dziur, wyprzedzanie w takich warunkach okazało się bardzo łatwe.


IMG_20180722_113805_HDR.jpgIMG_20180720_164740_HDR.jpgIMG_20180720_174253_HDR-01.jpegIMG_20180720_171705_HDR-01.jpegIMG_20180720_170141_HDR-01.jpegIMG_20180720_170330_HDR-02.jpegIMG_20180720_174950_HDR-01.jpegIMG_20180720_170212_HDR.jpg

Mimo, że trasa przepiękna, całkiem męcząca. Większość z nas ucieszyła się kiedy zza gór wyłoniły się pierwsze zabudowania wioski Shatili. Shatili jest stolicą regionu. Jest to mała wieś zbudowana z kilku domów wokół starej twierdzy obronnej. W dawnych czasach ludzie mieszkali w tego typu twierdzach. Kamienny kompleks, który w razie potrzebny przeobraża się w twierdze obronną. Twierdza w Shatili ponoć nigdy nie została podbita, a dzisiaj stanowi wizytówkę rejonu. Większość turystów, którzy zapuszczają się w te regiony, przybywa tutaj żeby ją odwiedzić. My po przybyciu byliśmy na tyle zmęczeni drogą, że odpuściliśmy sobie zwiedzanie tego dnia. Udaliśmy się na krótki spacer na którym kupiliśmy piwo domowej roboty. Piwo to było bardzo specyficzne. Póki się piło smakowało dobrze, po przestaniu w ustach pojawiał się dziwny posmak. Nie wiem jak to działało, ale im więcej tego piwa piliśmy tym smakowało lepiej. Kolejnego dnia wchodziło już bardzo przyjemnie i dawało całkiem niezłe orzeźwienie. Mimo, że na dworze było grubo ponad 30 stopni, piwo przez cały czas wydawało się chłodne. Po spacerze wróciliśmy do naszego guest housu, gdzie czekała nas prawdziwa uczta. Jedzenie w Gruzji zasługuje na osoby temat. Ja mogę dodać tylko tyle, że jest przepyszne. Chyba ani razu podczas całego wyjazdu nie próbowałem niczego co by mi nie smakowało. Po napchaniu się, każdy z nas udał się na zasłużony odpoczynek. IMG_20180721_101556_HDR-01.jpegIMG_20180720_162509_HDR-1.jpgIMG_20180721_175137_HDR.jpg

Kolejny dzień był dniem całkowitego chilloutu. W regionie było na tyle ładnie, że postanowiliśmy zostać tutaj noc dłużej. Dziewczyny były na tyle zmęczone jazdą, że postanowiły, iż tego dnia będą raczej spacerowały w okolicy niż jechały samochodem. Gospodyni u której się zatrzymaliśmy poleciła nam odwiedzenie twierdzy w Musto. Musto jest opuszczoną twierdzą-miejscowością jakieś 15 km od Shatili. Do Musto pojechaliśmy samochodem, po drodze zabierając parę autostopowiczów z USA. Przez twierdzę przechodzi szlak prowadzący do Tusheti, można od czasu do czasu spotkać pojedynczych wędrowców. Jako, że 9 osób na pokładzie nie stanowiło dla naszego pojazdu żadnego problemu, z przyjemnością ich podrzuciliśmy. Sama twierdza prezentuje się okazale i dumnie, aczkolwiek jadąc drogą bardzo łatwo ją przeoczyć. Obecnie w zabudowaniach nikt nie mieszka (jedynie kilka osób u podnóża góry), ale na górze spotkać można robotników, którzy odrestaurowują cały kompleks. Po zakończeniu prac, całość może stać się niemałą atrakcją turystyczną. Podchodząc pod górę można się całkiem zmachać. Spacerując między kamiennymi zabudowaniami, ciężko oprzeć się wrażeniu, że twierdza jest strasznie trudna do zdobycia. Dawni mieszkańcy mieli z niej świetny widok na otaczające góry oraz na całą dolinę. Idealny punkt strategiczny. Wchodząc na nią mijamy kilka grobowców w których leżą ludzkie kości. Nie wiem czy te kości są po to żeby odstraszyć potencjalnych intruzów, ale na pewno dają trochę do myślenia.


IMG_20180721_110414_HDR-01.jpegIMG_20180721_111703_HDR-01.jpegIMG_20180721_111840_HDR-01.jpegIMG_20180721_113739_HDR.jpg

Po odwiedzeniu zamku, większa część ekipy wróciła na piechotę do Shatili. Ja razem z ojcem kontynuowaliśmy drogę w kierunku Dartlo. Wiedzieliśmy, że droga niedługo stanie się nieprzejezdna dla samochodu. Chcieliśmy dostać się jak najdalej tylko się da a następnie pospacerować na piechotę. Kawałek za Musto trafiliśmy na punkt straży granicznej. Bliskość do granicy z Rosją, sprawia, że każdy przechodzący jest dokładnie kontrolowany. Trzeba chwilę poświęcić żeby uzyskać wszystkie niezbędne pozwolenia. Za punktem kontroli mogliśmy przejechać jeszcze kilka kilometrów. Po drodze trzeba było przejechać przez rzeczkę, nie stanowiła ona dla samochodu większego wyzwania, jednak kilkaset metrów dalej trafiliśmy na kolejny przejazd. Tym razem rzeka miała kilka metrów szerokości i była całkiem głęboka. Przyznam, że kusiło mnie żeby przez nią przejechać, w końcu w tym celu w samochodach terenowych wloty powietrza umieszczone są przy dachu samochodu, jednak mój zapał został skutecznie ostudzony przez rozsądek ojca. Zostawiliśmy samochód i w dalszą trasę udaliśmy się na piechotę. Przypadkiem zauważyliśmy, że nad nami znajduje się kolejna prawie opuszczona wioska. Z drogi nie było jej zupełnie widać. Przyznać trzeba, że Gruzini opanowali maskowanie się do perfekcji. Spacer kontynuowaliśmy przez jakąś następną godzinę. Kiedy szlak stawał się coraz trudniejszy do przejścia, wróciliśmy do reszty ekipy. IMG_20180721_122341_HDR.jpgIMG_20180721_122803_HDR-01.jpegIMG_20180721_130009_HDR-01.jpegIMG_20180721_125633_HDR.jpgIMG_20180721_131154_HDR.jpg

A gdzie zastaliśmy resztę ? Reszta odpoczywała nad rzeką w pobliżu Shatili. Trawka, rzeka, krowy oraz wino i piwo. Taka sielska atmosfera kojarzy mi się właśnie z Gruzją. Oczywiście w Gruzji piją wszyscy, nie ważne czy kierowca czy nie. Ekipa podczas powrotu natrafiła na pewnego Gruzina, który ledwo był w stanie stać na nogach, jednak zapakowany przez kompanów do samochodu, śmiało pognał kręta droga. Takie zachowanie w Gruzji nie dziwi chyba nikogo. Dołączyliśmy do laby, popiliśmy troszkę na słonku i wróciliśmy do naszego guest housu. Po południu mieliśmy trochę czasu na zwiedzanie Shatili oraz obowiązkowej uczcie i degustacji czaczy. Był to bardzo przyjemny dzień odpoczynku. IMG_20180721_173057_HDR.jpgIMG_20180721_141713_HDR.jpgIMG_20180721_171117_HDR.jpg

Następnego dnia o poranku, zapakowaliśmy nasze toboły na dach samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po raz kolejny trzeba było przeżyć dziury i wertepy. Po raz kolejny trafialiśmy na krowy blokujące drogę. Po raz kolejny zachwycaliśmy się wspaniałymi widokami. Mimo, iż nasz pobyt w tym regionie nie był zbyt długi, to warto było tutaj przyjechać. Warto było zobaczyć jak ludzie żyją w tym odciętym od świata regionie. Polecam każdemu z Was. Mimo, że większość ekipy narzekała na wyboje, to chyba nikt nie żałował, że udało nam się dojechać do tego magicznego miejsca. Następnym celem było Sighnaghi, ale o tym innym razem. IMG_20180722_111320_HDR-01.jpegIMG_20180722_115952_HDR.jpgIMG_20180722_120405_HDR.jpgIMG_20180721_124426_HDR-01.jpeg

Advertisement

2 thoughts on “Chewsuretia – bezdroża i gruzińskie szaleństwo 4×4

  1. Hehe my wracaliśmy z Shatili rozpadającym się Oplem Vectrą:)

    Like

    1. Trochę takich na drodze “omijaliśmy” 🙂

      Like

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this:
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close